Friday 2 December 2011

recenzja filmu "Attenberg"

Greckiego możemy się też uczyć oglądając filmy. :)
Recenzja udostępniona dla naszych czytelników za zgodą jej autora pana Rafała Kontowskiego.
Dziękujemy! :)
Zapraszam do komentowania w komentarzach.  


ATTENBERG -słowa klucze i klucz jako taki.

Odwrócenie. Ról społecznych, cywilizacyjnych nawyków, biegu spraw. Bohaterka  jest kierowcą, bardzo szybko prowadzi auto, gra w piłkarzyki lepiej od mężczyzn, uwodzi mężczyznę, który to mężczyzna – dodajmy - z trudem jakimś i bez wyraźnej chęci odnajduje głęboko ukryte pożądanie…  Bohaterka nie ma znajomych, nie myśli o założeniu rodziny i nie ma żadnych dalszych planów życiowych. Ogląda telewizję, a w niej – programy przyrodnicze sprzed 20 lat, ucząc się naśladować ruchy i głosy zwierząt.     
  
Nie-dorosłość. Bohaterki, która  mimo 23 lat jeszcze przechodzi „trudny wiek” dojrzewania, właściwy chłopcom około 16 roku życia. Wraz z Przyjaciółką uczy się pluć z okna na piętrze. Pobiera nieudolnie lekcje pocałunków, słowem i czynem bada poziom zainteresowania nieznanym jej dotychczas światem erotyki. I Nie-dorosłość do zagospodarowania zafundowanej nam industrializacji i nowoczesności. Te dwie sprawy dla mnie łączą się w osobie Bohaterki. Bohaterka personifikuje problem nie-bycia-gotowym. Stan w którym rzeczywistość, jaka nas otacza zaczyna przekraczać nie tylko nasze umiejętności, ale i oczekiwania. Problem, który w Grecji jest dojmująco widoczny, ale czyż nie odnajdujemy go w różnych stadiach rozwoju również u siebie? Bo jest to problem każdego z nas, dotyczący naszej egzystencji i dotykający wspólnych cech – transcendentny, chciałoby się rzec. I – jeśli jest to określenie prawidłowe - polem, na którym należy szukać klucza do jego rozwiązania nie jest ekonomia, a filozofia, która winna wypracować podstawę dla działań ekonomicznych. Czy tylko zdąży zanim na rynek wejdzie nowy (has-to-have) model Poda czy Pada i nim nadejdą (znów) wakacje, a my polecimy na grecką wyspę w-tę-i-z-powrotem?

Gorzki podziw. Że umieliśmy wiele spraw tak przegrać, że daliśmy radę wiele rzeczy zepsuć, pozbyć się dobrowolnie tak wiele. Zbudować miasto – i opuścić je, by niszczało, opustoszałe. Zbudować i wyposażyć port - po to by teraz nie zawijał doń żaden statek. I fabrykę, w której pozostał tylko strażnik. Zbudować i opuścić. Jak nie nasze, bez żalu. Jak Ojciec – opuszczony przez Matkę, sam opuszczający pracę, córkę, życie. Ktoś kiedyś będzie poszukiwał przyczyn takiego exodusu. Skojarzy go zapewne z jakimś kataklizmem, np. wybuchem wulkanu lub ociepleniem klimatu czy tym podobnym zjawiskiem natury obiektywnej. Bo przecież nie ze zjawiskiem, któremu rozsądna cywilizowana ludzkość mogła i powinna zapobiec.

Co wiemy o końcu cywilizacji minojskiej? W pałacu w Kato Zakros na Krecie odnaleziono przedmioty codziennego użytku leżące na swoich miejscach, tak jakby mieszkańcy wyszli tylko na chwilę. A może nie chcieli ich ze sobą zabrać? Nie wiemy nawet jak wyglądali budowniczowie pałacu. Nikt nie odtworzy wyglądu Ojca Bohaterki, bo jego prochy rozsypała w morzu … Czy ktoś badający kiedyś naszą historię i zastanawiając się nad przyczyną porzucenia miast i portów odczyta nasze pismo – taki Traktat z Maastricht na przykład? Czy też może pozostanie on naszym pismem linearnym A – pismem nie dającym się odczytać, tak jak tamto pismo nie daje się odczytać nam, dysponującym przecież komputerami, które potrafią sterować pojazdami na Marsie?

Odnajduję  w tym filmie odniesienia do greckich antycznych tragedii. Jest jedność czasu, miejsca i akcji co powoduje, że film dobrze się ogląda. Jest Chór w osobach głównych bohaterek ubranych jak Pracownice z  nieczynnej fabryki. Chór który – jak dajmy na to w „Antygonie”, pojawia się, by zakończyć jedną i rozpocząć kolejną odsłonę tragedii. Nie śpiewa jednak, a w milczeniu wykonuje sekwencje ruchów zbliżonych (zapożyczonych?) do znanych z Latającego Cyrku Monthy Pythona jako Dziwne Kroki. Oto śpiew naszej epoki i nasz komentarz do niej – chciała chyba powiedzieć Reżyserka. To umiemy robić: przebrać się za kogoś innego, poruszać się dziwacznie i nieproduktywnie i czekać na śmiech widowni jako na wyraz podziwu. Tego tamten Chór nie oczekiwał, ani się po to na proscenium pojawiał.

 I są w tym filmie dwie sceny zasługujące na uwagę. Pierwsza z nich, gdy Bohaterka z Ojcem imitują ruchy goryli zaobserwowane na filmie przyrodniczym. I druga, gdy Bohaterka bezradnie wtula głowę w czarny sweter suszący się na sznurku, a rękawami zaciska sobie pętlę na szyi. Wtedy czuć energię płynącą z prawdy jaka przekazują nam aktorzy. Oni w tych scenach rzeczywiście są tymi postaciami, a nie tylko je „odgrywają”.

I nie ma w tym filmie happy-endu.

Rafał Kontowski, 03 XII 2011.



No comments:

Post a Comment